niedziela, 28 lipca 2013

Porno i wolność.

No, to co w końcu z tym porno w sieci?
Jak to z nim jest? Szkodzi, nie szkodzi?
I jak to się ma do wolności?

Otóż cybernetyka człowieka daje proste, techniczne odpowiedzi.
Tyle, że nie wszystkim mogą się podobać…

Zacznijmy od podstaw  – co to jest to porno?
Ano, informacja. Tylko informacja.
To są konkretne bodźce wizualne (ale też słuchowe, np. w filmach), które docierają do naszych receptorów – oczy i uszy – a następnie zamienione na impulsy elektryczne biegną sobie nerwami do odpowiednich ośrodków w naszym kochanym mózgu. Rzeczony mózg natomiast reaguje sobie na te impulsy i „coś” z tym dalej robi lub nie.
I właśnie o to „coś” chodzi.
To coś zależy od reaktywności odpowiednich struktur w naszym kochanym mózgu.
Otóż możliwości są w zasadzie trzy:
– sprzężenie zwrotne dodatnie, zerowe lub ujemne.
Co to znaczy?
Ano tyle, że jak się ktoś gapi na porno, to może się nakręcić, będzie obojętny bądź go odrzuci. I to akurat chyba każdy rozumie i bez cybernetyki.
Ale musimy sprawę trochę skomplikować.
Otóż w przypadku młodych organizmów (czytaj: mózgów), w dużo większym stopniu niż w przypadku starszych, zachodzi następujące zjawisko – uczenie się. Czyli mózg strukturyzuje się w trakcie otrzymywania bodźców. U dzieci i młodzieży mózgi są dużo bardziej elastyczne, percepują szybciej i więcej, kształtując swoją strukturę.

Brzmi to bardzo technicznie, ale można to ująć przysłowiem:
„Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”.
Znane? Znane.
„Aaa, to znaczy, że trzeba zakazać porno! Bo to, Panie, wszystkie na zboki wyrosną!”
Tak, tylko, że nie do końca. Wszystko zależy od ilości i jakości porno oraz reaktywności mózgów.

Otóż nasze mózgi posiadają różną reaktywność. Jeden przyjmie sporą ilość ostrego hardcore’u i nic, a inny po ujrzeniu kawałka piersi będzie chodził cały dzień nagrzany, szukając sposobności do ulżenia sobie w napięciu.
Z kolei jeszcze inny dozna podniecenia jedynie po obejrzeniu ciężkiego biczowania, ewentualnie nakręci się myślą o przebraniu się w jakieś ciuszki.
Trzeba tu pamiętać o charakterystyce młodziutkiego człowieka. Zazwyczaj jest on egzodynamikiem (to taki termin fachowy :) ), czyli potrzebuje do przerobienia ciągle zwiększającej się ilości informacji (w tym również doznań wszelkiego rodzaju!).
To za młodu poznajemy smak wódy, fajek, trawki, seksu i adrenaliny.
To za młodu nasz organizm uczy się też, co z tym robić.
Jestem pewien, że zdecydowana większość z nas próbowała.
I się podobało :)

No, to dlaczego nie wszyscy jesteśmy pijakami, palaczami, ćpunami, zboczeńcami i awanturnikami?
Ponieważ:
– w pewnym momencie dochodzimy do granicy, gdzie czujemy jakiś dyskomfort,
– zaczynamy wyrastać z egzodynamizmu w kierunku statyzmu (to też takie fachowe :) )
Ale ten mechanizm chciałbym omówić następnym razem.
Teraz wrócę do nasiąkniętej skorupki.
Otóż w trakcie oglądania porno młody mózg kształtuje w sobie strukturę rezonansową, czyli uczy się, jak ma reagować na podobne bodźce w przyszłości.
I to waśnie tu czai się niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo, że porno ukształtuje nam naszą wizję seksu na później, kiedy tak naprawdę zaczniemy z niego korzystać.
Wszystkie statystyki i badania wskazują jednoznacznie na wpływ mocnych bodźców w dzieciństwie ze sfery seksualności na emocjonalny rozwój w dorosłość.
Oczywiście u różnych osób jest on różny. Ale jest!
Obecnie dostęp do porno jest tysiąc razy łatwiejszy (!) niż do danych o zadłużeniu naszego państwa.
Ilość i jakość tego porno pozostaje praktycznie poza kontrolą. (Dobrze, że wzięto się za pedofilię.)  Natężenie i czas trwania bodźców, którym mogą być poddawane dzieci, może powodować oddziaływania porównywalne z traumą bądź praniu mózgu (!).
Czy warto ryzykować imprinting zachowań, których przecież sami nie chcemy akceptować, a czasem się wręcz boimy?
Pół biedy, gdy chodzi o przebieranki czy jakieś inne przelotne wyuzdanie, które, nie powiem, dodaje kolorytu życiu erotycznemu. Ale co się stanie, gdy nie obejdziemy się bez przemocy, poniżenia bądź bólu? Albo uzależnimy się od jakichś doznań tak, że unieszczęśliwimy naszego partnera, dzieci, rodzinę, bo doznania będą ważniejsze. Co będzie, gdy nawet groźba zakażenia HIV czy HPV nas nie powstrzyma do akcji?
Bez dwóch zdań niebezpieczeństwo istnieje.

Ale co zatem z wolnością?
Czy w związku potencjalnością jakiegoś zagrożenia mamy prawo coś ograniczać?
Czy obawa wystarczy, by coś zakazać?
Po pierwsze mówimy tu o dzieciach, a po drugie i tak nie da się tej sfery całkowicie kontrolować.
Tak czy owak, mamy tu do rozważenia (na wadze) kwestię:
co jest ważniejsze – troska o dorosłość naszych dzieci czy obawa przed częściową utratą wolności?
Odpowiedź jest prosta:
troska będzie ważna dla tych, dla których jest ważna, a obawa – dla tych, co ją żywią.

Przerąbane mają ci, którym i jedno i drugie leży na sercu (ew. na mózgu).
No, trudno, nie wszyscy muszą mieć komfort

.