niedziela, 28 grudnia 2014

Postanowienia noworoczne? Warto. Ale...

Pytanie:  Czy warto robić postanowienia noworoczne?

Odpowiedź:  Warto, ale...


Oczywiście, że warto.
Zawsze potrzebny jest jakiś moment, aby podjąć ważne decyzje. Nowy rok wydaje się być całkiem dobry na takie działanie.
Ale tylko się wydaje...
Otóż zdecydowana większość ludzi, w większym lub mniejszym stopniu przykłada wagę do symboli. To jest całkiem zrozumiałe, ponieważ symbole to po prostu skróty znaczeniowe, którymi posługujemy się z wygody, a czasem z lenistwa. Tyle tylko, że ludzie nadużywają symboli, wierząc w ich moc sprawczą.
I tu zaczynają się schody. Całkiem spore schody.
Zaczynamy oddawać symbolom część naszej woli.
To powoduje powstanie w naszej świadomości zależności "symbol => efekt".
Na dodatek często sukces przypisujemy symbolowi, a porażkę bierzemy na siebie.
I to jest naprawdę dramat!
Używając symbolizmu, sami pozbawiamy się poczucia sprawczości.


Pytanie:  Co to dla nas oznacza?

Odpowiedź:  Postanowienia noworoczne nie są naprawdę nasze.


Skoro postanowienia noworoczne nie są nasze, to nie będziemy mieli prawdziwej motywacji do ich realizacji! Tak naprawdę nie realizujemy swoich postanowień – realizujemy rytuał pod nazwą "postanowienia noworoczne".
Jesteśmy w stanie sporo poświęcić dla poprawienia sobie życia. Pod jednym warunkiem – to musi być naprawdę nasze życie.


Pytanie:  Co z tym zrobić?

Odpowiedź:  Zacząć postanowienia kiedy indziej.


Na przykład we wtorek 9 stycznia 2014 r.
Skąd taka data? Znikąd. To po prostu zwykły dzień, jak tysiące innych.
I właśnie o to chodzi. Zwykły, normalny, nieuwarunkowany.
Wtedy to Ty decydujesz, co naprawdę chcesz zmienić i określasz, w jakim zakresie jesteś w stanie to zrobić. Motywacja do realizacji postanowień jest wówczas prawdziwie Twoja.


Pytanie:  Czy to wystarczy?

Odpowiedź:  Nie.


Trzeba zweryfikować swoje postanowienia.
Dwa dni później.
A potem jeszcze raz – dwa dni później.
Zazwyczaj, gdy robimy postanowienia, jesteśmy pobudzeni (rozentuzjazmowani, napakowani energią, myślimy życzeniowo, odnosimy się do jakichś wzorców albo jesteśmy przyparci do muru przez życie itp.). Oznacza to możliwość popełnienia błędu.
A takie błędy kosztują. Czasem całkiem sporo, ponieważ zainwestujemy mnóstwo czasu, energii, emocji i pieniędzy w coś, czego nie powinniśmy w ogóle robić. A to boli jak cholera i strasznie zaniża nasze poczucie wartości.
Dlatego trzeba weryfikować postanowienia.


Pytanie:  Jak zweryfikować postanowienia?

Odpowiedź:  To trochę złożone.


Dlatego o tym kiedy indziej.


Gnothi seauthon, Drogi Czytelniku!



piątek, 19 grudnia 2014

Błędność naszych błędów.

Pytanie:  Czy błędy mogą być błędne?

Odpowiedź:  Mogą.


Jeżeli przyłożymy je do naszego auto-wizerunku, a nie do nas rzeczywistych.
Jeżeli popełniamy jakiś czyn i uznajemy go za błąd, to uznajemy go za błąd przymierzając do nas takich, jakimi siebie widzimy.
Okazuje się, ze jeśli popełnimy dany czyn i przymierzymy go do nas, takich jacy jesteśmy naprawdę, to może się okazać, że to nie jest błąd albo błąd, ale innego rodzaju.

Jeżeli popełniamy błąd na bazie przeświadczenia, jakie mamy o sobie samych, to jest to tylko przeświadczenie. A takie przeświadczenie może nam popsuć życie.

Aby wiedzieć, czy nasze błędy są nimi faktycznie, należy dobrze poznać siebie.
Gnothi seauthon – poznaj siebie – mawiali Grecy i mieli rację. Albowiem cała nasza wiedza o świecie zaczyna się od nas samych.

Pytanie:  Co to dla nas oznacza?

Odpowiedź:  Oznacza niemożność uczenia się na błędach.


Nauka na błędach postrzeganych przez pryzmat naszego auto-wizerunku jest chybiona, bo nie dotyczy nas rzeczywistych. Jeśli mamy uczyć się na błędach, to róbmy to na naprawdę swoich błędach.
Inaczej nigdy się nie nauczymy!
Dlaczego?
Bo nie da się naprawić tego, czego nie ma. To nie jest błąd faktyczny, nie odnosi się do nas.
Odnosi się do naszego auto-wizerunku, naszego przeświadczenia o tym, jacy jesteśmy.
Możemy próbować naprawiać ten "błąd" przez całe życie i nigdy nam nie wyjdzie!

Gnothi seauthon, Drogi Czytelniku!



środa, 17 grudnia 2014

Warto popełniać błędy. ... ale nie zawsze można!

 

Pytanie:  Co ma wspólnego człowiek z termostatem?


Odpowiedź:  Zdolność powracania na wybraną drogę.


W termostacie to działa tak:
  – jak temperatura spada, to termostat powoduje grzanie urządzenia;
  – jak temperatura rośnie, to termostat wyłącza urządzenie.
I tak sobie to działa, żeby utrzymać zadaną temperaturę.

U człowieka jest podobnie:
  – jak robimy coś nie tak, to staramy się robić to jak trzeba;
  – jak przedobrzymy, to odpuszczamy na jakiś czas.
I tak w kółko.

Jak się lenimy, to potem musimy nadrobić zaległości.
Jak przesadzimy z robotą, to potem musimy dłużej odpoczywać.
Jak komuś coś nagadamy, to potem musimy zadziałać w drugą stronę, np. przepraszamy.
Jak jesteśmy zbyt mili, to ludzie wchodzą na głowę i trzeba im pokazać granice.
– Dalsze przykłady same się posypią.

Trochę jak z termostatem, prawda?
Tak, tylko z małą różnicą (a mała różnica to jednak różnica).
Termostat nie ustawia sobie temperatury. On tylko pilnuje, aby była stała.
Temperaturę pożądaną zadaje mu człowiek (czyli ktoś z zewnątrz).
U człowieka zaś poziom oddziaływania z otoczeniem człowiek ustawia sobie sam.
I tu zaczynają się schody, bo rzadko kiedy robi to świadomie.

Otóż, skąd człowiek wie, na jakim poziomie ma sobie ustawić poziom oddziaływania?
Skąd wie, kiedy lepiej jest coś zrobić, a kiedy nie?
Skąd wie, jak głośno może na kogoś krzyknąć, żeby nie przesadzić?
Skąd wie, kiedy coś zacząć, a kiedy skończyć?
Zazwyczaj wie, bo wie. I o!
   "No, bo zawsze coś tak czułem",   "Przecież to jest oczywiste".
   "Tak mnie uczyli rodzice".   "Przeczytałam, że tak należy".   "Uważam, że warto".
Czyli jakoś jesteśmy skalibrowani.
Mamy skądś punkty odniesienia, linijkę do której się ciągle przymierzamy.

Czytelniku, czy kiedyś zadałeś sobie pytanie: skąd mam tę linijkę?
Czytelniku, czy kiedyś zadałeś sobie pytanie: czy ta linijka jest aby prawdziwa?
I jeszcze jedno: co mnie zmusza do przymierzania się ciągle do tej linijki?

Odpowiedzi na te pytania istnieją.


.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Można popełniać błędy. ...ale nie zawsze warto!

Ile błędów popełniliście w życiu?
2, 17, 2348?
Nie policzycie.
To trudne.

A ile popełniliście w życiu błędów poważnych?
Tutaj każdy daje zazwyczaj w miarę wiarygodną odpowiedź.
Dlaczego tak się dzieje?
Skąd wiemy, że to były błędy?
Skąd wiemy, że były poważne?

Po prostu to wiemy. Tak po prostu.
Wiemy, że mogliśmy czegoś komuś nie powiedzieć.
Wiemy, że mogliśmy z czegoś nie zrezygnować.
Wiemy, że mogliśmy z czegoś zrezygnować.
Dobrze. Fajnie – jesteśmy mądrzejsi, mamy doświadczenie.

Czy rzeczywiście?

Teraz wiemy, że w danej sytuacji nie powiedzielibyśmy czegoś tam danej osobie.
A co z innymi osobami w innych sytuacjach?

Teraz wiemy, że w danej sytuacji zrezygnowalibyśmy tam z czegoś.
A co z czymś innym w innej sytuacji?

Teraz wiemy, że w danej sytuacji nie zrezygnowalibyśmy tam z czegoś.
A co z czymś jeszcze innym w jeszcze innej sytuacji?

Jest pewien rodzaj błędów, za które pokutuje się przez całe życie.
I wszyscy to wiemy.

Pytanie 1:
czy wiemy, że w danym momencie, w danej sytuacji i z daną osobą popełniamy właśnie taki błąd?
Pytanie 2: 
czy można ich uniknąć, skoro nie znaliśmy wcześniej sytuacji ani osoby?

W większości przypadków można. Albowiem świat nie wymyśla nowych ludzi – oni są tacy od tysięcy lat.
A życie co najwyżej zmienia styl w jakim umieszcza nas w sytuacjach.

Warto sięgać po taką wiedzę.
Bo życie jest zbyt krótkie, aby je sobie schrzanić.

.

czwartek, 11 grudnia 2014

Rodzina – jacy z niej wychodzimy?

Rodzina – podstawa czy tradycyjna konieczność

Nie sposób zmierzyć się z tym pytaniem bez zdefiniowania pojęcia „podstawa” i „tradycyjna konieczność”.
Podstawa jest zawsze elementem czegoś, np. podstawa trójkąta, podstawa dobrego wychowania, podstawa chemii itp. Jest to element, na którym coś się zasadza, na bazie którego tworzone są zjawiska pochodne.
Czego więc podstawą ma być rodzina?
No, właśnie...
Podstawą systemu – narodu, religii, społeczeństwa?
Czy też podstawą dla dobrego, spokojnego życia jednostki?
A może ani to, ani to?
A może i jedno, i drugie?
Myślę, że dotykamy tu kwestii z zakresu motywacji głównych (w rozumieniu cybernetycznym). Otóż to, co dla kogo jest ważniejsze w życiu, zależy właśnie od nich. Dla jednych ważna jest harmonia uzyskana z optymalnego funkcjonowania systemu (np. dla wierzących lub idealistów politycznych), a dla innych właśnie oderwanie od tegoż systemu (np. dla liberałów, artystów).
Trzeba pamiętać, że istnieje 6 motywacji głównych: witalna, materialistyczna, poznawcza, prawna, etyczna i ideologiczna.
Dla każdej z nich charakterystyczne są inne kryteria postrzegania rzeczywistości.
Dla „witalistów” istotne jest bezpieczeństwo i radość z życia.
Dla „materialistów” ważne są środki finansowe, gromadzenie majątku.
„Poznawcy” chętnie się uczą, podróżują, odkrywają i tworzą.
Dla motywowanych prawnie konieczne jest ustalenie przepisów, które wytyczają im pole działania w dowolnej sferze życia.
„Etycy” lubią normy – społeczne, systemowe, obyczajowe.
„Idealiści” to ludzie, którym w życiu potrzeba idei przewodniej.
Oczywiście ludzie nie są podzieleni na sześć grup, bowiem u każdego człowieka motywacje mogą występować w zasadzie w dowolnej konfiguracji. Niemniej przeważnie można zauważyć dominację jednej z motywacji i to ona decyduje o sposobie postrzegania rzeczywistości, i poruszania się w niej.
Aby troszkę skomplikować sprawę, dorzucę tu jeszcze dynamizm charakteru.
Na użytek niniejszej publikacji odbiegnę nieco od klasycznej, cybernetycznej definicji tego pojęcia. Przyjmijmy tu, że dynamizm charakteru to „ilościowy wyraz ekspresji naszej osobowości”. Zmienia się on u nas wraz z wiekiem.
Za młodu jesteśmy egzodynamiczni – dużo energii, dużo działania, dużo słuchania i mówienia, łatwo ulegamy wpływom i popełniamy błędy.
Później przechodzimy do statyzmu – jeśli energia, to spożytkowana, jeśli działanie, to sprawne, jeśli mówienie, to rzeczowo, jeśli ulegamy namowom, to po analizie, redukujemy błędy.
Wraz z leciwością zamieniamy się w endodynamików – oszczędzamy energię – czerpiemy ją od innych, mało działamy – niech inni robią to za nas, mówimy wyłącznie w jakimś celu, nic nas już nie zmieni, staramy się przewidzieć wszystko i mieć wpływ na wszystko.
Naturalnie przez te zmiany przechodzimy płynnie i trudno jest zauważyć jakiś wiek graniczny, zwłaszcza że zmiany te dokonują się w różnym tempie u różnych ludzi.
Pragnę tu bardzo mocno zaznaczyć, że nie jest moją intencją ocena ludzi. Staram się jedynie przedstawić schemat, według którego można sklasyfikować ludzkie postawy. Nie można mieć nikomu za złe, że jest np. statykiem o motywacji ideologicznej (przeciętny wyznawca religii lub innego systemu ideologicznego) czy też egzodynamicznym poznawcą (poszukiwacz przygód i doznań, artysta), albo też wiekowym, endodynamicznym etykiem (stary moralista – naucza jak mamy myśleć, czuć i postępować, samemu przeważnie robiąc odwrotnie).
Każda z tych osób jest taka, jaka jest. I to jest fakt, który tak naprawdę niewiele od tych osób zależy. Można powiedzieć: „ten typ tak ma” (!).
Na dobrą sprawę można by teraz przeanalizować, co oznacza „podstawa” dla każdego z typów motywacyjnych i to w zależności od wieku.
Nie będę przeprowadzał pełnej analizy, a jedynie podam parę przykładów. Pozostałe proponuję Czytelnikowi znaleźć samemu – to całkiem duża frajda, tak rozejrzeć się po rodzinie i znajomych, i przyporządkować ich do jakiegoś typu.
Oczywiście najlepiej zacząć od siebie.

Przykład pierwszy:
Młody (egzodynamiczny) idealista – typ działacza (bojownika o sprawę), gotowy do poświęceń, gdy jest wojna, pędzi na barykadę, w czasie pokoju – na demonstrację albo blokadę czegoś tam; przeważnie członek jakiejś tam organizacji (przykościelnej, ekologicznej, skautowej, czasem sekty).
Czy rodzina jest dla niego podstawą?
Nie wydaje mi się. Dla niego ważniejsze będą ideologiczne uniesienia niż płacz matki. Rodzina wydaje się tu być raczej środowiskiem – dobrym, gdy panuje zgodność ideologiczna, lub przynajmniej indyferentyzm. A gdy tego nie ma? Młody idzie do organizacji, bojówki, partyzantki czy sekty. Aczkolwiek może postrzegać rodzinę jako ideologicznie świętą.

Przykład drugi:
Statyczny materialista – gromadzi zasoby, poszukuje korzystnych lokat, pracuje, zarabia.
Taki typ, kupując samochód dla rodziny, zastanawia się przede wszystkim, za ile go sprzeda po kilku latach. Gdy dziecko ma ochotę na wycieczkę, ważniejsze jest „spalanie na trasie”. Wycieczka do Egiptu jest wtedy przyjemna, gdy mało kosztuje.
Czy rodzina jest dla takiej osoby podstawą?
W sensie materialistycznym pewnie tak. Jest to bez wątpienia dobre środowisko do realizacji tej motywacji. Choć nierzadko bywa, że nieco później, gdy już taka osoba stanie finansowo mocno na nogach, szuka nowej szansy realizacji drugiej motywacji, np. witalnej, i się rozwodzi, odchodząc do młodszej kobiety.

Przykład trzeci:
Leciwy (endodynamiczny) „poznawca” – naukowiec, przekonujący, iż tylko jego wiedza jest istotna, pisarz uciekający do samotności, bo nie może skonfrontować się z rzeczywistością, podróżnik ciągnący ze sobą rodzinę do jakiegoś, zapomnianego przez Boga i bliźnich, miejsca, bo to przecież powinno być dla nich najważniejsze.
Czy rodzina jest dla nich podstawą...?
...

Przykłady można mnożyć.
I naprawdę nie jest tu istotne, jakie motywacje panują w rodzinie. Istotne jest czy jej członkowie rozumieją, jakie mają motywacje i wiedzą, co z nimi zrobić.

Jeśli chodzi o „tradycyjną konieczność”, to jest ona obowiązująca dla tych, dla których ważna jest tradycja w ogóle. A więc głównie dla „ideowców”. Tzw. wartości rodzinne są istotne w społeczeństwach motywowanych ideologicznie (zazwyczaj religijnie). W Europie takimi społeczeństwami są głównie Polacy, Włosi i Hiszpanie, ale też byli ortodoksyjni Żydzi.
Trzeba tu jednak pamiętać o wyrzekaniu się członków rodzin z powodu nieprzystawania ideologicznego (zmiana wiary) – gdzie tu rodzina jako fundament? (Przypomnijmy sobie „Skrzypka na dachu”.)
Jeżeli zaś społeczeństwo jest materialistyczne, to tradycja będzie miała raczej wymiar racjonalnego docenienia możliwości powiększania dobrobytu na łonie rodziny.
Rodzina tu jednak potrafi być bardzo surowa dla „lekkoduchów” czy „czarnych owiec”, skazując takowych na izolację czy wydziedziczenie.
W jednym i drugim typie za działania restrykcyjne odpowiedzialni są dorośli.
Przy czym, o ile statycy są jeszcze w stanie pójść na kompromis, to endodynamicy praktycznie nie. To ci ostatni właśnie są odpowiedzialni za kreowanie i rozprzestrzenianie informacji w obrębie rodziny w sposób taki, jaki oni sobie życzą. Czyli taki, aby zaspokoić ich motywacje. Często starsi nie potrafią znaleźć umiaru w forsowaniu swoich wizji i programowaniu młodszych „pod siebie”.
Ta oto cecha jest jednym z głównych powodów, dla których młodsi się do nich nie garną. Dla młodych jest to po prostu „toksyczność”.
Muszę tu dokonać pewnej deklaracji.
Otóż za wszelkie błędy w funkcjonowaniu rodziny winą obarczam zawsze starszych. To oni mają doświadczenie, to oni mają wiedzę, to oni mają „rozum”.
To, że nie chcą z tego skorzystać, jest ich wyborem.
To oni podejmują decyzje, dotyczące wychowania dzieci i kształcenia, czyli programowania.
Jakość stosunków z nimi w wieku późniejszym zależy przede wszystkim od nich samych.
Nie można oczekiwać od młodych tęsknoty za domem, gdzie zachodziły zjawiska niezgodne z ich motywacjami i dynamizmem. Każdy chce, aby mu było jak najlepiej. Pierwszym oczekiwaniem dziecka w stosunku do rodziny jest, aby mu to umożliwiła. Tyle tylko, że ciągle zbyt często rodzina jest polem realizacji swoich motywacji i dynamizmu właśnie dla starszych. 


(Pierwsza publikacja w tomie "Dziadkowie, Rodzice, Dzieci",
red. Anna Wiewióra, Warszawa 2009)

środa, 26 listopada 2014

Ręce precz od biegaczy!!!

Postulowałem, by zegarki Sławomira Nowaka umieścić w gablocie w Sejmie - jako memento.
Poza tym ktoś chce zrobić skok na kasę biegaczy amatorów - co dalej, podatek od biegania?!!
No, i oczywiście misia naszego powszedniego dajcie nam, radni!
DO OGLĄDANIA:
>> WidziMiSię

Polsat News 2.




poniedziałek, 10 listopada 2014

Chcę świętować inaczej, weselej!

Nagrane dzień przed Świętem (!)
Ciekawe, co będzie za rok, dwa...
Przede mną wystąpił organizator drugiego marszu.
A ja proponuję coś innego...
Co Wy na to?
DO OGLĄDANIA:
>> Rozmowa Polityczna

Polsat News 2.





wtorek, 28 października 2014

Antysemityzm, muzeum, migracje i ściąganie

Tym razem z Tomaszem Wolińskim.
Ciekawe tematy były. Ciekawe.
Jest ten antysemityzm w Polsce czy go nie ma?
Polska ziemią obiecaną dla przybyszów ze wschodu?
Czy ściąganie to norma?

DO OGLĄDANIA:
>> WidziMiSię

Polsat News 2.





czwartek, 16 października 2014

Haratanie w gałę, kościół miłuje homo, nasz kocioł powszedni...

Rozmawiamy!
Razem z Anetą Awtoniuk.
Było sporo o piłce nożnej (właśnie Polska remisowała ze Szkocją 2:2)
Czy kościół zacznie kochać homoseksualistów?

Pawlak i Kargul współcześnie.
Podatek w smartfonach - dobrze czy źle?

DO OGLĄDANIA:
>> WidziMiSię

Polsat News 2.


   





niedziela, 28 września 2014

Seks wyborczy, kobieta ministrem, pyskówki w Sejmie

Rozmawiamy!
Razem z Joanną Grabarczyk.

Seks wyborczy,
kobieta ministrem,
pyskówki w Sejmie
i inne.

DO OGLĄDANIA:
>> WidziMiSię

Polsat News 2.




poniedziałek, 22 września 2014

Czego boi się Moskwa? Czyżby miłości?

  – Mógłbyś już przestać. –  nieśmiało zaproponowała Tania – późno już.
Fakt. Było już po 23-ej. Od trzech godzin Jewgienij bezskutecznie próbował dodzwonić się do Stiopy. Musiał za wszelką cenę dowiedzieć się, jak poszły rozmowy. W zasadzie mógłby poczekać z tym do rana, ale był z nas najbardziej niecierpliwy. Zawsze wszystko musiał wiedzieć natychmiast, od razu przystępował do działania, bardzo szybko oceniał ludzi i sytuację. Jak dla innych trochę za szybko. Czasem się mylił w swych ocenach. No, po prostu tak miał. Niby to nie jest nic nienormalnego, ale rzadko kiedy inni to rozumieli i zazwyczaj kończyło się niesnaskami.
    Tania była inna – spokojna, flegmatyczna, można powiedzieć, że czasem jakby zamierała. Ktoś, kto jej nie znał, mógłby odnieść wrażenie, że cierpi na autyzm. Nic bardziej mylnego. Tatiana była przeraźliwie bystra i wnikliwa, a gdy chciała coś naprawdę osiągnąć, to nie odpuszczała do końca. Najbardziej upierdliwy był ten jej cholerny „ciąg logiczny” – zawsze wykręciła kota ogonem, nawet gdy kompletnie nie miała racji. Ale to wkurza ludzi! Czasem z sadystycznym zadowoleniem patrzyliśmy, jak zgniata swoją ofiarę, która, nie mając wyjścia, musi się zgodzić na tok rozumowania Tani. A jak gość próbował zanadto wyjść poza ramy narzucone przez dobre wychowanie, to o swoim istnieniu powiadamiał go Stiopa. Zazwyczaj wystarczyło chrząknięcie. Ludzie stają się łagodniejsi, gdy słyszą delikatne chrząknięcie kogoś o masie 130 kilogramów. Raz nie zadziałało, ale to już nie był nasz problem. Karetka przyjechała dość szybko.
    Stiopa w zasadzie brzydził sie przemocą. Najbardziej lubił obserwować ptaki. Wkurzał nas tymi ptakami, ale to była jedyna rzecz, do której mogliśmy się przyczepić. Kochaliśmy jego poczucie humoru i śmiech, który brzmiał trochę jak popsuty rozrusznik traktora. Kiedyś uprawiał zapasy. Startował nawet w lidze okręgowej, ale skończył z tym dwa lata temu, gdy złamał nogę takiemu jednemu z Samarkandy. Założył mu jakiś tam blok, przekręcił się i noga trzasnęła. Nie pamiętam szczegółów, ale Stiopa to tak przeżył, że przez tydzień nie wychodził z domu. Wrażliwy człowiek.
    Jewgienij odłożył słuchawkę. Tania miała rację – było późno. Może komórka Stiopy po prostu wysiadła albo jej zapomniał. Rano i tak na pewno zadzwoni. Jewa popatrzył na mnie i rzekł lekko poirytowany
– Co się na mnie durno gapisz? –  Zanim zdążyłem odpyskować, poczułem na sobie rękę Tani i usłyszałem ciche:
– Andriusza… Znowu miała rację. Gdybym się odezwał do Jewy, to pyskówa skończyłaby się nad ranem. Chyba wszystkim należało się trochę odpoczynku. Ostatni tydzień dał nam popalić – projekty na wczoraj, awaria sieci, teściowa Aloszy, pies sąsiada, srające gołębie, kryzys w Dumie – jeszcze brakowało, cholera, wąglika. Wszyscy wzięliśmy głębszy oddech. Tak, nawet ja potrzebowałem snu. A tak mu chciałem powiedzieć, gdzie sobie może wsadzić ten swój doktorat. Wielki mi politolog, ajajaj!. No nic, dowie się przy innej okazji. Czyli pewnie z rana, bo dla nas dzień bez kłótni to dzień stracony.
Na początku próbowali nas powstrzymywać, ale w końcu przywykli. No cóż, ja i Jewa tak mamy. I o! Jak w kwietniu nie kłóciliśmy się przez jakieś dwa tygodnie, to Tania spytała, czy się na siebie nie poobrażaliśmy. Powiedziałem na głos, że trzeba być idiotą, żeby się obrażać na takiego jełopa, i wszystko wróciło do normy.
Nasze starcia bywają różne. Czasem jest to szczeniacka wymiana wzajemnych opinii – np. „debil” kontra „kretyn”. Czasem wymiana gestów. Najczęściej jednak przybierają formę dość długich wywodów z wstępem, tezą zasadniczą i wnioskami końcowymi. Nieraz dochodzą do tego życzliwe sugestie wsadzenia sobie czegoś tam w coś tam. Tak czy owak – nudno nie jest.
    Tania dała nam materac do dmuchania i koce. Jak zwykle rozłożyliśmy się koło stołu, żeby nie blokować przejścia do kibla. Raz położyliśmy się koło foteli, zapominając, którędy przebiega szlak nocnych potrzeb. 65 kilogramów Stiopy na głowę szybko nauczyło nas właściwego ułożenia względem punktów strategicznych w mieszkaniu Tani.
    Poranek zafundował nam piękne słońce. To dobrze. Po paru dniach deszczów byliśmy spragnieni czegoś niebieskiego nad głowami. Nawet jednej chmurki na niebie! Pewnie się wszystkie wykropiły na nas, ściekając następnie do moskiewskiej kanalizacji. Otwarcie okien spowodowało chwilowe upojenie świeżutkim tlenem. A był to tlen pachnący – rześkością poranka, kwiatów z parku Puszkina i całkiem świeżymi spalinami z ulicy o tej samej nazwie. To ciekawe, ale jak się mieszka w mieście, poranne spaliny działają orzeźwiająco. To tak, jakby wyemitowano zapachowy sygnał, że życie już się toczy na zewnątrz i trzeba szybko do niego dołączyć.
    Kolejka do kibla, kawa, radio i żyjemy.
W radio jak zwykle: kłócą się w Dumie, pogoda jednak będzie do bani, rozmowy pokojowe w Jerozolimie zakończyły się fiaskiem, cztery nowe ofiary w Afganistanie, podwyżka ceny benzyny i najnowsza wystawa rzeźby w centrum. Dobrze, że muzykę dają całkiem znośną. W zasadzie mam wrażenie, że w mediach ciągle poszukują czegoś, co powinno nas zainteresować, tylko im, nie wiedzieć czemu, nie wychodzi. Co mnie, do cholery, obchodzi kłótnia w Dumie albo pokój na Bliskim Wschodzie. Ludzie się kłócili, kłócą i kłócić będą. Jak nie o to, to tamto. A jak się pogodzą w jakiejś sprawie, to wymyślą inną. I tak w kółko.
Wychodzi na to, że media to taka permanentna transmisja sportowa z zawodów w kłóceniu się. Na bieżąco wiemy, kto z kim i kto ma przewagę, ale już meritum to sprawa drugorzędna. W takiej Jerozolimie napieprzają się już tyle lat, a meritum są ludzie, po prostu ludzie. Ale kogo to obchodzi – ważniejsze jest, jakie stanowiska zajmują strony konfliktu. I tak ze wszystkim…
Durnowaty ten świat. A może tylko media. A może ludzie chcą takich rozgrywek?
    O 9-ej zadzwonił Stiopa. Ogólnie – OK. Jest tam niby jeszcze parę szczegółów, ale przekaże je zaraz po powrocie. Czasem jego optymizm mnie dobija. Co to znaczy „parę szczegółów”? Przecież właśnie szczegóły rozwalają takie projekty. Ale już nic nie mówiłem, bo Tania była w dobrym nastroju i założyła niebieską sukienkę. TĄ niebieską sukienkę. Taki widok zawsze spychał problemy świata doczesnego na plan dalszy, duużo dalszy. Nawet Jewa się uspokajał i nie próbował mnie prowokować. Zresztą nie miałoby to sensu, bo by mu się nie udało. Kontemplacja długich opalonych nóg, wystających z połyskliwych fałdów jedwabnej sukienki, była niemal obowiązkiem, świętym rytuałem, którego nikt nie śmiał zakłócić. Sposób, w jaki zakładała szpilki na swoje smukłe stopy, wywoływał nieodmiennie dreszcz ekscytacji. Czy ona to robi specjalnie? Dlaczego chce nas podniecić? Przecież musi wiedzieć, jak to na nas działa. Cholera, czy ona musi być taka piękna? Przecież to koleżanka, mogłaby sobie darować. Czemu nas prowokuje? Może czegoś oczekuje? Ale od trzech facetów naraz? Nieee. Niemożliwe. A może jednak? Nie, nie i jeszcze raz nie!. Ponosi mnie fantazja albo raczej wyobrażenia, co mógłbym robić z takimi nogami.
W zasadzie powinniśmy przywyknąć. Tania zawsze zwracała uwagę facetów i to było jak najbardziej normalne. Sami nie zaliczaliśmy się do ich grona, bo to przecież była kumpelka. Jednakże samiec to samiec. A samiec to wzrokowiec. Jest widok, jest reakcja.
– To co, idziemy? – radosne pytanie przerwało dywagacje. – Ruchy, panowie, ruchy!
No, to się ruszyliśmy.
    Ulica Puszkina nie jest przesadnie istotnym elementem urbanistycznym naszego miasta. Niemniej chodzi nią mnóstwo ludzi. Niedaleko jest centrum handlowe, a tuż za nim biurowiec. Ludzie, niczym mrówki łażą tam i z powrotem – jedni z zakupami, inni jeszcze bez, jedni żwawo z teczkami, inni też z teczkami, tylko już nie tak żwawo. I tak codziennie za wyjątkiem niedziel, gdy widać tylko tych z zakupami.
W środku tygodnia, przed południem, przechadzka po mieście ma swój specyficzny urok. Ludzie dookoła za czymś tam gonią, a ty sobie idziesz i masz te ich „coś” gdzieś. Idziesz, bo idziesz, bo masz taka ochotę, a nie potrzebę czy konieczność.
    Świadomość swobody, którą daje ci możliwość wyboru dowolnego kierunku przechadzki, wprowadza w stan zgoła euforyczny. Nic nie musisz. Możesz skręcić sobie w dowolną uliczkę, nawet taką, na której nic nie ma i żaden normalny przechodzień nigdy się w nią nie zapuści, bo mu będzie szkoda czasu. Ale ty teraz możesz!. Możesz ją sobie przemierzyć w te i we w te, i nie będziesz miał żadnego, ale to żadnego wyrzutu sumienia, że powinieneś być właśnie gdzieś indziej, gdzie jest potrzeba być. To się nazywa wolność.
Ciekawe, że ludzie tak mało z niej korzystają. Martwią się Bliskim Wschodem, a sami nie potrafią skorzystać z najprostszej formy wolności – zwykłego spaceru bez celu. No, ale to już ich zmartwienie…
Idąc tak bez celu, czuliśmy się chyba szczęśliwi. Oczywiście, można zapytać, co to szczęście, jak je zdefiniować, jak rozpoznać, czy da się zmierzyć itd. Ale… po co? Tu i teraz byliśmy szczęśliwi. I w nosie mieliśmy wszelakie dywagacje na temat istoty szczęścia i jego objawów. Wiosenne słońce grzejąc nasze twarze, dawało nam energię, wiatr kierował naszymi krokami, a stukot obcasów stale upewniał, że jeszcze jesteśmy na ziemi. Było naprawdę bajecznie.
Tania ciągle się śmiała. Była wtedy taka… taka kusząca. O rany, jak ja ją chciałem pocałować. Tak bardzo. Wpatrywałem się w nią, jak obżartuch na diecie w talerz ulubionej potrawy. Konsumowałem ją w myślach. Chciałem po prostu podejść do niej, objąć mocno i całować, całować, całować. Miałem nadzieję, że cały świat zniknie i zostaniemy sami – nie będę musiał się niczego obawiać, ani kolegów, ani sytuacji, ani nawet jej reakcji – przecież będziemy sami.
Zdaje się, że zrobiłem krok w jej kierunku. Tania spojrzała mi prosto w oczy. To było długie spojrzenie. Był w nim spokój. Spokój i harmonia. Harmonia i … tak, zgoda. To była zgoda! Ona wiedziała, musiała wiedzieć. Zawsze miałem bzika na jej punkcie. Musiała to zauważyć. I teraz się zgadza? Zrobiło mi się gorąco, bardzo przyjemnie. Zrobiłem krok, duży krok…


– …driusza. Słyszysz mnie? Andriusza. – głos stawał się coraz wyraźniejszy. Przez mgłę widziałem jakąś postać. – Andriusza, to ja, Jewa.
Faktycznie – nade mną stał Jewa w jakiejś piżamie. Dookoła białe ściany. Kroplówka? Co to za kroplówka? O cholera, to moja kroplówka!
– Jewa, co jest do cholery grane? Gdzie jesteśmy i co tu robimy?
– Leż spokojnie. Wszystko już jest w porządku.
– W jakim, kurde, porządku? Co ty masz na sobie?
– Andriuszka, spokojnie. Był mały…. eee … wypadek.
– Jaki, kurde, wypadek? Co ty gadasz?
– Jak się na chwilę zamkniesz, to ci powiem!.
– Mów.
– Co ostatniego pamiętasz?
– Spacer po jakiejś uliczce. O, tej tam za biurowcem na Puszkina.
– Tiaaa… Nooo, to było jakieś cztery dni temu.
– Ile?!
– Cztery, Andriuszka, cztery. Leż, do cholery, i słuchaj! Wtedy jak szliśmy razem, stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nie bardzo wiem jak ci to powiedzieć…
– To może po prost…
– Mówiłem ci, zamknij się wreszcie! Nie będę się z tobą kłócił! A z resztą, słuchaj!
Włączył radio:
„…oraz w rejonach podmoskiewskich sytuacja wydaje się czasowo opanowana. Ewakuacja przebiega stosunkowo sprawnie. Raporty nadsyłane z innych miast potwierdzają masową skalę ataku. Jak dotychczas nie udało się ustalić pochodzenia zwierząt-gigantów. Istnieją pewne hipotezy przypuszczające, iż źródłem pochodzenia agresorów mogły być nielegalne fermy, gdzie prowadzono badania nad specjalnym zmutowanym gatunkiem wysokomięsnych kogutów.”

Kobiety słabe nie są! Również o otyłości i pogrzebach w wersji 2.0.

Rozmawiamy!
Razem z Katarzyną Pawlikowską.

DO OGLĄDANIA:
>> WidziMiSię

Polsat News 2.

piątek, 22 sierpnia 2014

środa, 23 kwietnia 2014

No, i po cholerę nam ta edukacja?

Kto pamięta wzór na objętość kuli?
Kto rozpisze wzór sacharozy?
No, to może druga zasada termodynamiki?
Struktura skalna Tatr?
A jak już tu jesteśmy, to zjawisko fenowe?
Podstawowe właściwości kwasu mrówkowego?
Długość fali światła nadfioletowego?
Zależność przewodnictwa elektrycznego od temperatury przewodnika?
Podstawowe surowce mineralne Tybetu?
Anatomia mózgu?
Data narodzin Chopina?
Z czego słynie Nauru?
Procent składany?
Cykl rozrodczy nagonasiennych?
Podstawowe funkcje mitochondrium?
itd, itp.

No, i po cholerę nam to?
Wiecie?

Ja proponuję taką odpowiedź:
– żeby się lepiej czuć,
– żeby rozumieć świat,
– żeby nie być półinteligentem,
– żeby umieć rozwiązać proste zadania,
– żeby zaimponować ukochanej osobie,
– żeby zabłyszczeć w towarzystwie,
– żeby zrozumieć siebie,
– żeby zrozumieć innych...
– ... i móc ich uszczęśliwiać.

Szkoda, że dla wielu to ciągle za mało.
Zbyt wielu.

Follow me on Academia.edu

sobota, 19 kwietnia 2014

Nagość. Nudyzm. Ekshibicjonizm.

Haremski! Co ty piszesz? Przecież są święta!

Boimy się nagości, ale nie mamy problemu z ekshibicjonizmem.
Mam z tym kłopot jako cybernetyk człowieka.
Ludzie nie lubią być obnażani, a cybernetyka robi to. I to bezlitośnie.
Będąc tym kim jestem, muszę ludzi obnażać.
To jest niezwykle ciekawe, jak ludzie nie lubią mówić o sobie.

Myślisz, Drogi Czytelniku, że jest odwrotnie, prawda?
Myślisz, że lubią.

Otóż nie!
Nie cierpią tego. Uciekają od tego. Chowają się po kątach.
A jak nie mogą się schować, to warczą.
To, co uważasz za "mówienie o sobie" jest kompletną ściemą.
Ludzie mówią o sobie to, co im się właśnie wydaje, że powinni powiedzieć w danej sytuacji danym osobom, a nawet samemu sobie.
Robią to ochoczo, bo to jest przecież o nich samych, czyli najważniejszy temat na świecie.
I słusznie. Tylko, że jest to jedna wielka ściema.
Oni nie mówią o sobie. Oni opowiadają o swoim autowizerunku.
I to jest ekshibicjonizm - ale taki oszukany.
Taki pokaz, żeby tylko nie dokopać się do prawdy.
Taki pokaz, żeby było nam z tym dobrze.
Taki pokaz na pokaz, że jednak umiemy mówić o sobie.
Guzik prawda!
Nie umieją powiedzieć samemu sobie o swoich słabościach.
Nie umieją powiedzieć samemu sobie, co by zrobili, gdyby tylko nie było za to kary.
Nie umieją powiedzieć samemu sobie, że boją się najprostszych rozwiązań.
Nie umieją powiedzieć samemu sobie, że są słabi.
Dlaczego??
Bo to boli ich autowizerunek. I to tylko tyle...

Aha, pisałem to również o Tobie :)



.